piątek, 5 marca 2021

Rozdział IV ~ Krótki poradnik jak zostać drzewem

 



      Bogowie musieli naprawdę nienawidzić Marion Violetson, skoro zesłali jej coś takiego. No kurwa. Nie wystarczyło im to, że pochodziła z Siódemki i za uczucia, którymi darzyła pewną zwyciężczynię, mogła trafić na plac?
      Cisza, która zapadła po wyznaniu Natashy ciągnęła się w nieskończoność. Marion wstała w końcu.
- Jeśli to wszystko, to ja już pójdę w cholerę - starała się brzmieć jakby cała ta sytuacja nie robiła na niej żadnego wrażenia. - Dobranoc - nie czekając na odpowiedź, wyszła. Szybkim krokiem ruszyła do swojego przedziału i weszła do środka. Zamknęła drzwi i oparła się o nie, zsuwając się na podłogę.
     Powinna być wściekła. I była, ale nie na tę osobę, co trzeba. Niestety los był złośliwy i Marion nie potrafiła złościć na Natashę. W końcu ten chłopak sam się o to prosił, kiedy się zgłaszał. Nigdy nie rozumiała osób, które zgłaszały się na Igrzyska, żeby zyskać sławę. Co innego, gdy chciało się chronić rodzinę. Ale Zawodowcy najwyraźniej byli po prostu stanem umysłu.
      Nawet nie miała siły, żeby się przebrać. Po prostu zwaliła się na łóżko i poszła spać.
Znowu się zaczęło. Te szepty, że powinna podziękować swojej mentorce. Uderzenie w twarz. Krew cieknąca z nosa. Teraz wiedziała, skąd to się wzięło. Pierdol się, Drew. I zapisz się na terapię.
      Powiedzenie, że się nie wyspała, byłoby cholernym niedopowiedzeniem. Ledwo zmrużyła oko. Koszmary plus tornado entuzjazmu zwane bliżej Ceri Vogue, skutecznie pozbawiły ją szansy na sen.
- Marion! Wstawaj. Czeka cię kolejny cudowny dzień - zawołała opiekunka trybutów z Siódemki. Ciekawe wytłumaczenie cudownego dnia.
    Marion przekręciła się na drugi bok.
- Spierdalaj - mruknęła i naciągnęła kołdrę.
  Niestety Vogue nie zrezygnowała z prób obudzenia trybutki.
- Marion! Śniadanie za dziesięć minut!
     Violetson próbowała zignorować Ceri, ale, jako że ta się nie poddawała, musiała w końcu ulec. Zdusiła w sobie chęć mordu na kobiecie i niechętnie zwlekła się z łóżka. Musiała jednak przyznać, że determinacja Vogue była imponująca. Nie, żeby ją polubiła czy coś.
     Nawet nie przejmowała się ubiorem, po prostu wyszła z przedziału w tym, w czym spała. Otworzyła drzwi z takim rozmachem, że omal nie uderzyła nim Ceri.
- Marion! Co to za maniery?! Tak możesz się zachowywać w swoim dystrykcie, a nie w porządnym kapitolińskim pociągu!
     Była tak niewyspana, że jedyne, na co miała siłę, to pokazanie jej obraźliwego gestu i ruszenie przed siebie do wagonu jadalnego.
     Śniadanie, cóż. Śniadanie przebiegło w miarę spokojnie, mimo obecności Vogue i Cambera. Przez cały posiłek beznamiętnie przesuwała widelcem po talerzu. Wiedziała, że powinna coś zjeść, ale nie była w stanie. Igrzyska i koszmary nie wpływają dobrze na trawienie. Kilka razy złapała się na tym, że omal nie wylądowała twarzą w jedzeniu. W końcu wstała bez słowa od stołu i zamknęła się w pokoju.
    Reszta podróży minęła szybko. Próbowała złapać choćby odrobinę snu, ale kiepsko jej to wyszło. 
     Kiedy wreszcie przybywają do Kapitolu, Marion była na skraju załamania. Ceri ze swoim wszechobecnym entuzjazmem jej tego nie ułatwiała.
     Miasto, które rządziło całym Panem. Telewizja nie kłamała, o ironio, było imponujące. Wieżowce sięgały nieba, a u ich podnóża, po szerokich, utwardzonych ulicach sunęły błyszczące samochody i spacerowali dziwnie ubrani ludzie o osobliwych fryzurach i pomalowanych twarzach, ludzie, którzy nigdy nie zaznali głodu. Wszystkie barwy wydawały się Marion sztuczne. Jak całe miasto. Róż był zbyt intensywny, zieleń przesadnie jaskrawa, a od żółtego bolały oczy. 
      Ból to mało powiedziane, to była najprawdziwsza agonia. Chyba tak można jak prościej opisać depilację. Ale od początku.
      Kiedy Ceri wprowadziła ich do jednego z budynków, który okazuje się być Centrum Odnowy Biologicznej.
     Zmusiła Marion do wejścia do jednego z pokoi, a Johna do drugiego i kazała im czekać.
    Violetson nie musiała długo czekać. Chwilę po odejściu Ceri, do środka dotarły trzy dziwacznie ubrane osoby. Jej ekipa przygotowawcza.
  Byli bardziej destrukcyjni niż Vogue. Paplali jedno przed drugie.
     Zack Cade - pierwsza osoba i jedyny mężczyzna w jej ekipie miał na sobie kolorowy garnitur, pod szyją apaszkę tegoż koloru, a zamiast włosów miał na głowie błyszczącą, złotą galaretę - kłócił się z Pamelą Swift o jej obgryzione paznokcie. W końcu Zack się poddał i to Pamela zajęła się paznokciami. Kobieta miała na sobie delikatną seledynową sukienkę do kolan i zgniłozielone bolerko. Jej fryzura była dziwniejsza niż strój (seledynowo-czarne skręcone strąki i seledynowa grzywka), a usta umalowane na seledynowo. Natomiast Cade nacierał w nią jakieś pianki.
    Ostatnia z nich, bodajże Claudia Avila zajęła się depilacją. Miała stojące różowe włosy i była ubrana w suknię koloru mieszanki fioletu i szarości, a na twarzy miała siatkę. Wyglądała, jakby ktoś nałożył jej na twarz sieć rybacką, tylko czystszą.
      Kiedy skończyli ją depilować i ogólnie molestować, poczuła się oskubany indyk. Kolejny wniosek do listy: depilacja woskiem była jeszcze gorsza niż wizja śmierci na arenie. Przynajmniej tam nikt nie będzie wyrywał jej włosów z całego ciała, nie licząc tych na głowie, bo te na szczęście jej zostawili.
     Ekipa w końcu zostawiła ją sama w pokoju, zupełnie nagą. Chwilę po ich odejściu przyszła niewysoka, pulchna kobieta. Była ona ubrana w długą do ziemi suknię z ciemnozielonej skóry, a jej włosy w tym samym kolorze wyglądały na owinięte wokół pomarańczowego wałka na czubku głowy. Jej skóra (no dobra, cera) była bardzo blada, a oczy i usta w kolorze sukni. Devona Cośtam we własnej osobie. Stylistka, która od trzydziestu lat przebierała trybutów z Siódemki za drzewa. No cudownie. Zawsze marzyła, żeby zostać drzewem.
    Devona pomogła Marion ubrać się w strój na Paradę i zaprowadziła ją do lustra, żeby mogła zobaczyć efekt ciężkiej pracy stylistki.
    Violetson nie była za bardzo zachwycona, tym co zobaczyła. Miała na sobie brązową, sztywną sukienkę z materiału imitującego korę, wąską w talii i rozkloszowaną w obie strony. Dół sięgał ziemi i uformowano go w kształty przypominające korzenie, góra kończyła się pod pachami i miała kształt kielicha wypełnionego sztucznymi kwiatami i czymś, co przypominało dzikie jabłka; część tego zielska wystawała na zewnątrz, drażniąc obolałą skórę pod pachami. W talii miała zawiązaną zieloną kokardę. Włosy były ulizane, ułożone tak, żeby nic nie odstawało, i na to nałożony wianek z młodych gałązek i kwiatów.
    Uniosła dłoń, żeby się podrapać, ale Devona uderzyła ją po ręce.
- Nie dotykaj - powiedziała.
- Drapie mnie.
- Uroda wymaga poświęceń.
    No co za jędza.
      Blight pomógł jej wejść na rydwan i stanęła obok Johna, który w swoim kostiumie wyglądał na większego, niż jest. Jedyne co ją pocieszało to, że wyglądał równie idiotycznie, co ona. 
     Rydwan Szóstki ruszył. Teraz miała być ich kolej. Wyjechali.
      Pokazywano ich równie często jak innych, chociaż to trybuci z Jedynki zgarnęli najwięcej czasu antenowego. Diamond i Emerald mieli na sobie kombinezony wysadzane płytkami z kamieni szlachetnych; w przypadku Diamond są to diamenty, a u Emeralda - szmaragdy, ułożonymi równiutko jedna przy drugiej do tego stopnia, że zdawało się, iż są uszyte z samych klejnotów. Nawet we włosach mieli te kamienie. Od tego wszystkiego Marion rozbolały oczy.
         Natomiast Drew, niech spadnie ze swojego rydwanu i rozwali głupi ryj, miała na sobie coś w stylu munduru Strażnika Pokoju, tylko że nabijanego ćwiekami, i cały czas okrutnie się uśmiechała. Violetson zaczęła coraz bardziej jej nie cierpieć. Już pal sześć to, że ta franca uwzięła się na Natashę, po prostu było coś w niej, co sprawiało, że Marion miała ochotę zedrzeć jej z twarzy ten durny uśmiech.
       Przemówienie prezydenta Snowa jak co roku było stekiem koszmarnych bzdur. Rydwany zrobiły ostatnie okrążenie, by wjechać do z powrotem do stajni pod ośrodkiem.
- Wyglądaliśmy idiotycznie! - burknęła Violetson, gdy Blight pomógł jej zejść z rydwanu. 
- Nieprawda! - zaprotestowała Ceri. - Wypadliście świetnie! Myśl pozytywnie! 
- Zęby mnie bolą tej słodyczy! - warknęła na nią - Mogłabyś na chwilę przystopować?! Wyglądaliśmy koszmarnie jako koszmarne drzewa!
   Nagle rozległ się kobiecy głos:
- Lubię tę dziewczynę. Ma ikrę - wszyscy odwracają się. Za nimi stała kobieta na oko koło trzydziestki. Ubrana była w czarny kombinezon ze złotymi akcentami a czarne włosy miała związane w kucyk. Marion musiała przyznać, że wyglądała całkiem nieźle. - Nie to, co ten mój zdechlak. Czternasty rok już mentoruję i jeszcze nie trafiła mi się taka ciota! Nawet Scott traci cierpliwość!
    Podeszła do nich. Marion zauważyła, że jak tylko nieznajoma się odezwała, Ceri zrobiła taktyczny odwrót, a Blight wyglądał, jakby miał dostać zawału.
- No co? Patrzycie się na mnie, jakby Ivo Teura trzepnął was miotłą. Zresztą nieważne - machnęła ręką - Blight, przestań tak się na mnie gapić! Przecież cię nie ugryzę!
- Clarie, przestań straszyć ludzi - odpowiedziała jej spokojnie Eve, chociaż po jej oczach było widać, że była gotowa na konfrontację.
- A ty powiedz swojemu kochasiowi, żeby przestał się na mnie patrzeć jak sroka w gnat - odparowała Clarie. - W Trójce nie mamy zwyczaju zjadać ludzi. To nie Szóstka - parsknęła.
   Blight uciekł wzrokiem gdzieś na podłogę.
- Zuch chłopak! - mruknęła kobieta z krzywym uśmiechem.
   Natasha nachyliła się do Marion i szepnęła jej do ucha:
- Jako twoja mentorka dam ci dobrą radę. Nie bądź taka, jak Clarie Black.
    Kolejny kobiecy głos włączył się w dyskusję:
- Black, do kurwy nędzy! Zbierz swoje sierotki i rusz w końcu dupę! Nie mogę dłużej patrzeć na te koszmarne kostiumy! Pieprzona Jedynka! Dlaczego co roku musimy błyszczeć jak psu jajca?!
    Clarie przewróciła oczami i ruszyła w kierunku głosu, ale zanim odeszła, posłała Johnowi takie spojrzenie, że ten wyglądał, jakby miał schować cię pod ziemią.
    Kiedy zniknęła, wszyscy odetchnęli z ulgą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz